Hekate
Dorosły
Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 193
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: A coś taki ciekawy? Płeć: ONA
|
Wysłany: Nie 13:56, 22 Sie 2010 Temat postu: Fragment. |
|
Srebrna obrączka potoczyła się po posadzce. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Mroczny mag wciąż patrzył na mnie drapieżnym wzrokiem, mimo że rozmowa dobiegła końca. Ja jednak wiedziałam, że gdy tylko schylę się po obrączkę, mężczyzna przeistoczy się w wielkiego ptaka i rozszarpie mnie szponami. Jednak gdybym nie podniosła pierścienia i odwróciła się do wyjścia, zrobiłby to samo. Szafirowe oczy maga napawały mnie lękiem tak samo jak paskudny uśmiech na jego cienkich wargach. Jego potężne, spięte ciało świadczyło o gotowości do ataku. Kątem oka zobaczyłam odbijające się od obrączki światło jedynej w pomieszczeniu pochodni. W tej jednej chwili poczułam ogromną chęć uciec z płaczem z dala od tego szalonego mężczyzny i straszliwej komnaty zapełnionej plugawymi przedmiotami. Ale to też nie było rozwiązanie. Mag należał do pradawnej rasy- był sfinksem, a wiadome jest, że sfinksy są wyjątkowo niebezpieczne i kapryśne. Jak tonący brzytwy, uchwyciłam się jedynego pomysłu.
- Czy mogę podnieść swoją własność?
Uśmiechnął się paskudniej, tak jakby bawiła go całkowicie ta sytuacja.
- Nie.
- A czy ty możesz ją podnieść?- odpowiednie dobieranie słów było podstawą w porozumieniu się ze sfinksem.
- A co za to będę miał?- jego wargi odsłoniły spiłowane w szpikulce zęby, a błękitne oczy zmrużyły się.
- To, czego pragniesz.- odparłam z drżeniem w głosie. Na sekundę zabrakło mi słów.- Dam ci napić się mojej krwi.
Mag mruknął zadowolony. Już od dawna chciał się dostać od mojej krwi, ale nie dawałam mu do tego okazji. Zawsze się pilnowałam w kontaktach z nim, tak, aby nic mnie od niego nie uzależniało. Teraz jednak na jego terenie było coś, co należało do mnie, musiał wyrazić zgodę na oddanie mi tego. A nie mogłam zostawić tak pierścienia, bo to byłoby okazaniem braku szacunku dla niego. Wybrałam, więc jedyne rozwiązanie.
- Ale najpierw oddaj mi moją obrączkę.- zażądałam wyciągając rękę.
Mężczyzna z uśmiechem podniósł moją własność i wręczył mi ją. Nie musiał się martwić o to, że go oszukam. Nie dałabym rady uciec. Włożyłam obrączkę na środkowy palec lewej dłoni. W tym samym czasie mag dotknął z zadziwiającą delikatnością moich ramion. Odgarną z nich kasztanowe włosy i przejechał dłońmi po szyi. Postarałam się rozluźnić i zamknęłam oczy. Poczułam jego lodowaty oddech. Nie mogłam powstrzymać drżenia, gdy dotknął ustami mojej skóry i wbił w nią ostre zęby. Wszystko wokół zaczęło wirować. Nie mogłam skupić myśli. Powoli traciłam cząstkę siebie. Bałam się, że mag nie powstrzyma się i odbierze mi ostatnią kroplę istnienia. Szyja zaczęła płonąć mi ogniem, może nawet krzyczałam. To parę chwil trwało dla mnie wieczność- okropną wieczność. Pogodziłam się z tym, że zostałam oszukana, kiedy mężczyzna delikatnie odjął swoje usta od mojej szyi i delikatnie pocałował w miejscu ugryzienia. Lodowate wargi przyniosły ukojenie. Mag obejmował mnie i szeptał.
- Nie skrzywdziłbym cię.- udało mi się usłyszeć.- Nigdy bym cię nie skrzywdził.
Nie chciałam tego słuchać. Jeszcze otępiona odepchnęłam od siebie potężne ciało mężczyzny. Nie opierał się. Szafirowe oczy wyrażały smutek.,, Nie”. Pomyślałam sobie.,, On nie ma uczuć. Nie może mieć”. Z tą myślą opuściłam biegiem mrocznego maga i jego komnaty…
Ta noc była okropna. Szafirowe oczy patrzyły na mnie ze smutkiem… i wstydem… chciałam zapomnieć o tym wydarzeniu. Nie myśleć o tym, co miało miejsce w ciemnej komnacie z jedną pochodnią. Obrączka paliła mnie równie mocno, co rany na szyi. Czemu? Czemu nie wiedziałam nic o tym mężczyźnie oprócz tego, że jest sfinksem? A bardzo chciałam wiedzieć… wiedzieć, czemu był smutny…,, On nie ma uczuć!” Powtarzałam to sobie raz po raz i miałam zamiar w to uwierzyć.
- Proszę.
Usłyszałam komendę wydaną szorstkim głosem. Uchyliłam dębowe drzwi i zajrzałam do środka. Tak jak poprzednio paliła się tylko jedna pochodnia. Jej dzikie refleksy tańczyły, oświetlając dziwne przedmioty. Mag siedział za kamiennym biurkiem i przepisywał jakieś pradawne teksty.
- Mogę?- spytałam cicho. Z jednej strony pragnęłam, żeby wyrzucił mnie i zabronił wracać, lecz z drugiej ucieszyłam się, gdy podniósł głowę i posłał mi szczery, pełen zdziwienia uśmiech, zapraszając gestem do środka.
Co miałam zrobić? Już nie mogłam się wycofać. Może ze względu na lęk, tak jak poprzednio, a może… Nie to na pewno chodzi o lęk. Musi chodzić. Nie ma innej opcji. A jednak…
- Wczoraj okropnie się zachowałam…- zaczęłam tłumaczyć się, gdy byłam już w środku.- To przez to wszystko, co inni o tobie mówią i …- głos mi się załamał.
- Napijesz się czegoś?- to tak zwykłe pytanie, wypowiedziane w zupełnie naturalny sposób, zbiło mnie z tropu.
- Tak, chętnie…
- Przejdźmy do trochę przyjemniejszego pokoju.
Wstał i gestem wskazał drzwi po mojej prawej stronie. Ruszyliśmy w tamtą stronę. Otworzył je i wpuścił mnie do środka. W ogromnym, zdobionym rzeźbami dziwnych istot palenisku, palił się wesoło ogień. Przed kominkiem stał okrągły stół i trzy skórzane fotele. Podprowadził mnie do jednego.
- Kawy? Herbaty? A może masz jakieś specjalne życzenie?- spytał całkowicie swobodnie.
- Może byś Smocza Krew.- odpowiedziałam i usiadłam w fotelu. Na to, co zamierzałam zrobić przyda się coś z procentami.
Mag odszedł gdzieś. Rozejrzałam się po kryjomu, ale dokładnie. Nie miałam jednak, po co. Blask z kominka oświetlał tylko stół i fotele. Resztę pomieszczenia skrywał mrok. No tak, gospodarz nie potrzebował światła. Nie był człowiekiem. I to właśnie napawało mnie panicznym lękiem. Byłam na jego terytorium. Teraz należałam po części do niego. Tak jak wczoraj moja obrączka…
Szczerze mówiąc, wcześniej z nim łączyły mnie tylko służbowe kontakty. Nosiłam mu listy od mojej mistrzyni i jego odpowiedzi do niej, załatwiałam różne przetargi dotyczące dziwnych towarów, ale nigdy nie byłam bardziej wtajemniczona w ich sprawy. Nie wiedziałam nic o więzi pomiędzy magiem i moją mistrzynią.
- Masz dobry gust.- usłyszałam za sobą cichy, ale pewny głos. Podskoczyłam i odwróciłam się.- Nie musisz się mnie obawiać.- postawił dwie ciemne szklanki z gęstym, dymiącym płynem na stole i usiadł w fotelu obok.- Masz prawo się tak zachowywać. Wstyd mi, ale to było silniejsze. Postąpiłem okropnie i nic tego nie może tłumaczyć…, jeśli jednak potrafisz, to wybacz mi…- miał spuszczoną głowę. Bardzo chciałam spojrzeć w jego szafirowe oczy, spróbować go zrozumieć.
- Nie wiem, czy potrafię…- odpowiedziałam bardzo cicho-…, ale ja też czuję wstyd. Zachowałam się jak prowincjonalna dziewka, która nie miała kontaktu z większym światem i innymi rasami. Ja… po prostu…- nie mogłam wykrztusić z siebie tej wstydliwej prawdy. Co gorsza, zrobił to mag…
- Wierzyłaś w plotki, że tacy jak ja wysysają z ludzi krew, zabijając.- Spojrzał wreszcie w moje oczy. Miał tak smutny wzrok, że chciałam przytulić go i przepraszać.- Ale my tacy nie jesteśmy…
- Teraz już wiem.
- Co wiesz?- spytał szorstko.
- Że nie jesteś potworem…- zaczerpnęłam powietrza i mówiłam dalej.- Jeszcze dzisiaj zagłębiłam się w waszą kulturę, historię… to właśnie przeważyło i sprawiło, że tutaj przyszłam.- napiłam się ciepłego jeszcze płynu. Czekałam na jego ruch.
- Byłaś pierwszą od wielu lat istotą, która, nazwijmy to tak, dała mi krew. Wiem, że to ja sam ją sobie wziąłem, ale ty musiałaś wyrazić na to zgodę… nie ukartowałem niczego… to był czysty przypadek…
- To znaczy, że mogłam dać ci cokolwiek innego, lub po prostu nic i też byś mnie puścił?!
- Tak. I oddałbym ci twoją obrączkę…- szepnął.- Żałujesz?
Milczałam przez długi czas. Znów poczułam się oszukana. Byłam wściekła, ale… gdyby nie to, mag pozostałby dla mnie dalej bezimiennym potworem… nie żałowałam.
- Nie. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Przecież nic wielkiego nie straciłam…
Mag popatrzył na mnie z nieskrywaną wdzięcznością. Rozluźniłam się troszkę. Cisza, jaka zapadła, nie była już krępująca. Mężczyzna przeniósł wzrok na płomienie. W milczeniu piliśmy trunek. Ukradkiem zaczęłam przyglądać się gospodarzowi. Płowe włosy miał związane w niedbały warkocz. Parę wypuszczonych kosmyków okalało jego bladą twarz, na swój sposób przystojną. Odwróciłam wzrok czując, że się czerwienię. Miałam nadzieję, że nie zauważy tego.
- Jak masz na imię?- spytałam, gdy skończyłam pić.
- Bideven.- odpowiedział z uśmiechem- A ty jesteś Siomha.- stwierdził.
- Skąd wiesz?- zdziwiło mnie to, że zna moje imię. Przecież wcześniej nie przedstawiałam się i mistrzyni też tego nie robiła.
- Jest już późno.- zrobił się nagle znów oschły. Wstał i podał mi dłoń.- Odprowadzę cię. Gdzie mieszkasz?
Wstałam. Byłam zbita z tropu.
- Przy Wilczej Bramie.- odpowiedziałam.
Szliśmy przez miasto wciąż trzymając się za ręce. Mroźny wiatr przynosił znad lasu zapach ściętych drzew. Niebo przesłoniły chmury i tylko gdzie niegdzie widać było prześwitujący Księżyc. Okiennice i drzwi były pozamykane, ulice puste. Nawet bezdomni schowali się gdzieś w podziemiach. Wszyscy oczekiwali ataku wilkołaków.
- Nie powinnaś przychodzić do mnie tak późno.- powiedział ostro Bideven.
- Ale wcześniej nie mogłam…- zaczęłam się tłumaczyć.
- To mogłaś nie przychodzić.
Stanęłam i wyrwałam swoją dłoń z jego.
- O co chodzi?- spytałam.
- Nie wiesz, o co chodzi? A niby, po co zadawałem sobie tyle trudu by poznać twoje imię? Byś to ty wciąż do mnie przychodziła? Hekate dawno chciała cię zmienić, bo skarżyłaś jej się! Nie wiesz, kim dla mnie jesteś? Nie widzisz, że nie jesteś mi obojętna? Martwię się o ciebie…- znów chwycił moją dłoń.- Tak bywa…
Byłam zdumiona. Ten prawie obcy mi mężczyzna, wyznał mi w tej chwili miłość…, co miałam robić?
- Padnij!
Poczułam jak Bideven pcha mnie na bruk ulicy i przygniata swoim ciałem. W następnej sekundzie poderwał mnie na nogi i wciągnął w ciemną uliczkę. Biegliśmy prawie na oślep. Kątem oka zauważyłam wielki, włochaty kształt biegnący za nami. Mag skręcił w prawo. Starałam się dotrzymać mu kroku, ale i tak to bardziej on mnie ciągnął, niż ja biegłam. Kluczyliśmy po różnych zaułkach. Raz nawet przebiegliśmy przez jakiś opuszczony budynek.
Straciłam orientację w terenie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zgubiliśmy napastnika i dotarliśmy w okolice mojego domu. Ale tutaj czekała na nas nieprzyjemna niespodzianka…
Wszystkie budynki miały powyrywane okiennice i drzwi. Na ulicach leżały zakrwawione ciała i zniszczone, rozszarpane meble. Kruki i bezdomne psy chłeptały z kałuż krwi i podgryzały zwłoki. Rozpoznałam panią Careno, która pracowała w piekarni., panią Rachelę, matkę mojej przyjaciółki, pana Kartera- pracownika Centrum Pomocy Uchodźcom i wielu, wielu innych… Stałam i patrzyłam jak padlinożercy żerują na martwych. Nie chciałam wiedzieć, co działo się w głębi osiedla. Łzy pociekły mi po policzkach. Wszyscy, których znałam, którzy byli mi w jakiś sposób bliscy… a tam dalej mieszkała moja cała rodzina… W myślach ujrzałam jak śpiące matka i siostra zostają wywleczone na ulicę i rozszarpywane, ojciec walczący do ostatniego tchu… Nie mogłam powstrzymać łkania. O obecności maga przypomniałam sobie dopiero, gdy objął mnie mocno. Wtuliłam się w jego ciało i pozwoliłam sobie zapomnieć na parę sekund o koszmarze. Dokąd ja teraz miałam wrócić?
- Chodź. Musisz odpocząć. Zabiorę cię do siebie…
Nie protestowałam. Mag wyszeptał zaklęcie teleportacji i w kolejnej chwili znaleźliśmy się w jakiejś mrocznej komnacie. Bideven wciąż obejmując mnie, zaprowadził przez kamienne korytarze do ogromnej sypialni. Położył mnie na łóżku i usiadł koło mnie.
- Chyba jednak lepiej, że przyszłaś do mnie…- szepnął.- Nie pomogłabyś im. Nawet ja bym nie mógł nic zrobić…- dobrze o tym wiedziałam. Przestałam już płakać, tylko od czasu do czasu przeszywał mnie okropny dreszcz.- Tutaj będziesz bezpieczna przez tę noc, a jutro opuścimy miasto.- pogłaskał mnie po głowie.- Powiadomię twoją mistrzynię. Zaśnij. Musisz odpocząć.- nachylił się nade mną i pocałował w szyję.- Zaśnij.
Mag chciał już odejść.
- Czy to, co mówiłeś, jest prawdą?
Spojrzał na mnie błękitnymi oczami, pełnymi lęku i uczucia. Nie powiedział jednak nic.
Niebo zakrywały szare chmury. Od czasu do czasu padał rzęsisty deszcz. Szliśmy mokrymi uliczkami miasta nie biorąc ze sobą większych bagaży, tylko Bideven niósł torbę na ramię, w której miał Księgę Cieni, różdżkę, świece, karty i inne Wiccańskie przyrządy. Za murami miasta mieliśmy kupić konie, by szybciej dostać się do jakiejś bezpieczniejszej wsi na południu. Niby nic nas nie łączyło, ale naturalne było dla nas to, że trzymaliśmy się za ręce. Żadne z nas nie odzywało się od samego rana. Ja trwałam w pełnym żałoby milczeniu- czułam, że nie mogę się odezwać dopóki jestem wciąż na terenie miasta- natomiast mag po prostu chciał razem ze mną dźwigać ciężar cierpienia. Byłam mu za to wdzięczna. Miałam zaledwie kilku przyjaciół, ale nawet oni często zachowywali się niestosownie do sytuacji. Bideven był inny. Prawie jak Empata. Wiedział, czego chcę i czego się lękam, dla tego poprowadził mnie przez moją dzielnicę, ale nie pozwolił, byśmy szli obok domu. Teraz po ulicach kręcili się ludzie, głównie strażnicy i grabarze, którzy sprzątali po wczorajszym koszmarze. Pewnie tej krwi z bruku nie da się zmyć. Na zawsze będzie przypominać mieszkańcom o odwiecznym wrogu, a mi o zemście na całej wilkołaczej rasie…
W końcu udało nam się opuścić mury. Nikogo nie obchodziło to, kim jesteśmy, ani czemu odchodzimy. Wszyscy, choć trochę odważniejsi uciekali z miasta. Inni bali się o swój dobytek i przyszłość, i ginęli. Krajobraz za murami był piękny, choć niespokojny. Pola były już puste, zagrody również. Tylko w jednej pasły się rosłe konie. Dwoje mężczyzn siedziało w siodłach i bacznie lustrowało tereny leśne. Drzewa gięły się pod silniejszymi podmuchami, a trawy falowały jak woda w morzu. Znad gór nadchodziły jeszcze cięższe chmury. Gdy dotarliśmy do zagrody, Bideven kupił nam dwa duże konie- sobie stalową klacz o czarnej grzywie, a mi ognistego ogiera, również z czarną grzywą i ogonem. Dosiedliśmy wierzchowców i kłusem oddaliliśmy się od naszego rodzinnego miasta. Dokąd zmierzaliśmy? Nie wiem… Miałam tylko nadzieję, że ta przyszłość będzie trochę lepsza od teraźniejszości…
- O czym myślisz?- spytał mnie mag, gdy byliśmy już w naszym pokoju, na piętrze tawerny, w jakiejś mniejszej wiosce.
- O tym wszystkim- zrobiłam niewyraźny gest ręką, który miał określić wielkość sytuacji.- I o tym, co mi powiedziałeś…
Podniósł na mnie szafirowe oczy. Chyba czekał aż rozwinę myśl, bo nic nie powiedział.
- Chyba rozumiesz, że nie mogę stwierdzić czy cokolwiek do ciebie czuję…- szepnęłam cicho.
- Ale pozwolisz mi cię kochać?- jego oczy wyrażały wielką prośbę.
- Nie mogę ci tego zabronić.- uśmiechnęłam się.- A i ja nie będę uciekać przed uczuciem…, jeśli oczywiście ono nadejdzie…
Mag posmutniał. Chyba jeszcze wczoraj, gdy do niego przyszłam, myślał, że wszystko będzie dobrze. Było mi przykro, ale co miałam zrobić? Udawać? A może nie musiałam wcale udawać… Siedzieliśmy koło siebie na jego pryczy. Dotknęłam jego dłoni. Nie spojrzał na mnie, ale się uśmiechnął.
- Powiedz mi, czy często pijesz krew?
Zadrżał, ale odpowiedział.
- To zależy…
- Od okazji?
Kiwnął głową.
- Jeśli będziesz chciał mojej, po prostu to powiedz. Dobrze?
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Jesteś gotowa mnie żywić?
Spojrzałam na niego wzrokiem pewnym i pełnym zrozumienia. Nie powiedziałam jednak nic. Bideven przybliżył się do mnie i objął mnie. Nie protestowałam. Czułam się przy nim bezpiecznie. Pozwoliłam nawet, żeby pocałował mnie w szyję. Przez chwilę zastygł z ustami nad skórą. Czułam jego lodowaty oddech. Mimowolnie zadrżałam i przełknęłam ślinę. Mag jakby napawał się moim zapachem. Mogłabym przysiąc, że chciał zatopić w mojej szyi kły, ale tylko pokiwał głową i znów złożył na niej pocałunek.
- Wybacz mi…
- Co mam ci wybaczyć- spytałam zdziwiona.
- Wszystko…
- Wybaczam.
Długo patrzeliśmy na siebie. Bideven nachylił swoją twarz nad moją i dotknął ustami moich ust. Zawirowało mi w głowie. Całowaliśmy się czule, ale z pewną rezerwą. Zdałam sobie sprawę, że jednak chcę być z tym mrocznym magiem, który wciąż jeszcze napawał mnie lękiem. I co najgorsze…, że to właśnie dla niego nie zrezygnowałam z posady łącznika z Hekate. Na moment pocałunku zapomniałam o całym świecie. O zmartwieniach, o strachu, o zemście. Miałam kogoś, komu mogę zaufać, kto mnie chroni i kocha.
Gdy oderwał swoje wargi od moich, powróciła rzeczywistość. Patrzył na mnie rozmarzonym, błękitnym wzrokiem. Uśmiechał się. Na jego bladych policzkach wykwitły rumieńce. Nie chciałam wiedzieć, o czym myśli. Chciałam, żeby to była tylko i wyłącznie jego tajemnica.
- Kocham cię.- szepnął niemal bezgłośnie.
- Wiem o tym.- pogładziłam go po policzku.
Bideven zgasił świecę, stojącą na rozpadającym się stoliku. Wciąż przytuleni do siebie, położyliśmy się na jego pryczy. Dopiero teraz poczułam, jaka jestem zmęczona. Położyłam mu znów dłoń na policzku, a mag zrobił to samo. Leżąc w ten sposób, zasypialiśmy. Tej nocy nie miałam snów. Tej nocy zrozumiałam jak bardzo brakowało mi miłości. Nie mogłam tylko pojąć, czemu wcześniej nie dopuszczałam do siebie mężczyzn. Bardzo chciałam go kiedyś pokochać tak prawdziwie… a może jednak już go kochałam, tylko bałam się do tego przyznać? Będąc na granicy jawy i snu, pocałowałam go w blade usta. Uśmiechnął się i mocniej mnie przytulił. Zasnęłam.
Ranek był podobny do poprzedniego. Tylko wiatr był jeszcze mocniejszy. Po lichym śniadaniu udaliśmy się w dalszą drogę. Nie było żadnego sensu w pozostawaniu w tej wsi, skoro wilkołaki poradziły sobie z miastem takim jak nasza Niwa. Nie wiedziałam, dokąd się udajemy. Co prawda podróżowałam po świecie wraz z mistrzynią, ale nigdy nie w te strony.
Cały teren otoczony był górami. Więc prędzej, czy później, wejdziemy na leśne tereny. Bałam się tego. Gniew jeszcze nie minął i nie minie nigdy, jednak rozsądek nakazywał zachować ostrożność. Jeszcze nie nadszedł czas zemsty…, jeszcze byłam za słaba.
Przez drogę rozmawialiśmy bardzo dużo. Musieliśmy się poznać, bo praktycznie niczego o sobie nie wiedzieliśmy. Przynajmniej mogłam zająć myśli czymś przyjemnym. Dowiedziałam się, że Bideven, o dziwo, najbardziej lubił kolor zielony, a nie czarny. Bardzo lubił jesień, zimę i grzane wino. Jego mieszkanie zostało urządzone przez dziadka, który był nekromantą, a on po prostu nie miał czasu zmienić wystroju. Prawdą było to, że nie potrzebował światła. Bardzo lubił wschody i zachody Słońca, oraz poezję( ten fakt zdziwił mnie troszeczkę). Nie miał rodziny, ani wielu przyjaciół. A zakochiwał się zaledwie parę razy( ok. 3). We mnie durzył się od dwóch miesięcy…
Tak oto dowiadywałam się stopniowo, co lubi, czego nie toleruje, co ubóstwia i czego się boji mroczny mag, a tymczasem krajobraz monotonnych łąk i małych pagórków, zmienił się na bardziej,, górski”. Z ziemi wyrastały ostre skały. Gdy wjechaliśmy na jeden z wyższych szczytów, zobaczyłam, że coraz to częściej pojawiały się drzewa, a w oddali majaczyły zbocza i szczyty gór porośnięte lasami- nasz cel.
Zsiedliśmy z koni. Bideven objął mnie w pasie i pocałował w policzek.
- Uda nam się?- spytałam próbując nie myśleć o kłopotach, jakie na nas czekają. I tak dziwne było to, że do tej pory nic nas nie zatrzymało.
- Chyba tak.- powiedział, kładąc mi brodę na ramieniu.- Co myślisz o tym lesie?
- Napawa mnie lękiem.- odpowiedziałam zdziwiona tym pytaniem.
- Nie o to mi chodzi.- powiedział z uśmiechem. Spojrzałam na niego.- Myślisz, że jest czyimś domem?
- Na pewno tak… przecież w lasach mieszka mnóstwo zwierząt i stworzeń…- nie byłam pewna czy dobrze myślę.
- Iii… kto jeszcze?
Zastanawiałam się chwilkę.
- Elfy?
- Tak. Właśnie elfy. A ja mam wśród nich paru znajomych, którzy na pewno nam pomogą.- uśmiechnął się szerzej.
- Szczerze?- kiwnął głową.- Myślałam, że elfy to wymysł, że dawno wymarły.
- Tak myśli większość i właśnie dla tego mogą sobie bezpiecznie egzystować z dala od ludzi.
- A skąd masz takie znajomości? Co?
Bideven uśmiechną się tajemniczo.
- Podróżowałem troszkę po różnych, dziwnych miejscach.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Wcześniej słyszałam tylko plotki o elfach, teraz miałam poznać tą przedziwną rasę. Mogłabym tak trwać bezczynnie na tym pagórku, obserwując krajobraz nieznanej przyszłości, z mężczyzną, którego kochałam. Jednak zaraz po myśli o przyszłości, napłynęły te o przeszłości. Powrócił lęk i pewność, że tutaj możemy tylko odpocząć, a zmierzch się zbliżał nieubłagalnie. Nie mieliśmy czasu.
- Zaprowadzę konie na popas.- powiedziałam, wyswobadzając się z uścisku.
- Coś się stało?- spytał zdziwiony.- Zrobiłem coś nie tak?
- Nie.- uśmiechnęłam się uspakajająco.- Po prostu mamy mało czasu.
Odeszłam.
Polubiłam nasze wierzchowce. Były mądre i wierne. Mogłam je spokojnie rozsiodłać i zostawić, a i tak nie uciekłyby. Dzielnie znosiły wysiłek szybkiej podróży i nie męczyły się. Nawet nadaliśmy im imiona. Klacz Bidevena została nazwana Blathin, a mój ogier- Zoran. Teraz hasały sobie wesoło i zaczepiały się. Wróciłam do maga i zaczęłam przygotowywać skromny posiłek- ser, resztki pieczywa, i parę owoców. Bideven patrzył na mnie zaniepokojony, ale nie skomentował mojego braku zaufania w jego umiejętności bojowe i obronne. Prowiant popiliśmy winem. Chciałam już wstać i zacząć się pakować, ale mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Zdążymy.- szepnął.- Popatrz jak tu jest pięknie…
Przytuliłam się do niego.
- Boję się, że spędzimy noc pod gołym niebem…
- Przecież rozłożę wokół nas tarczę…, a zresztą nocowanie pod gwiazdami jest bezpieczniejsze od takiego w mieście. Bestie będą atakować zbiorowiska ludzi, a nie opustoszałe tereny. Nawet nie podróżujemy traktem.
Pocałował mnie mocno. W tym, co mówił było dużo prawdy.
- Oczywiście nie będziemy nocować tutaj, ale co powiesz na tamten zagajnik, między wzgórzami?
- Chyba jest w porządku.- szepnęłam.
- Mamy jeszcze troszkę czasu… spójrz, jak tu pięknie…
Miał rację. Okolica była cudowna. Tuląc się od niego miałam wrażenie, że jesteśmy na pikniku, a nie ucieczce z rodzinnego miasta. Leżeliśmy tak i wsłuchiwaliśmy się w zawodzący wiatr. Niebo ciemniało z minuty na minutę, ale jeszcze nie padało. Zmarzłam już troszkę i podniosłam się.
- Chodźmy już, kochanie.- poprosiłam.- Zmarzłam i zaraz zacznie padać.
- Jak mnie nazwałaś?- spytał zdziwiony.- Powtórz to… proszę…
- Czy to takie dziwne, kochanie?- uśmiechnęłam się. No tak! Przecież nic mu nie mówiłam o moich spostrzeżeniach. Pogładziłam go po policzku.- Dużo rozmyślałam i zrozumiałam, że kochałam się w tobie od dawna, ale sama nie chciałam się do tego przyznać… przepraszam…
Bideven patrzył na mnie swymi szafirowymi oczami. Była w nich miłość, zrozumienie, i radość.
- Wiesz, że jesteś moją Drugą Połową?- spytał. Potrząsnęłam przecząco głową.- Ale ja to wiem.
- No tak. Jesteś już doświadczonym Wiccaninem, ja dopiero zaczynam.
- Masz w sobie duży potencjał. Mogę dokończyć nauki twojej mistrzyni.- jego propozycja była kusząca.
- Najpierw znajdźmy się wśród twoich przyjaciół, a teraz chodź.- wstałam i pociągnęłam go za rękę.
- Ech… no skoro trzeba…, ale najpierw…- pociągnął mnie w dół. Zaśmiałam się. Po raz pierwszy od dawna.- … Najpierw cię pocałuję…
Po nocy w plenerze kichałam i byłam niewyspana, ponieważ spaliśmy tylko pod kocami, nie rozpaliliśmy ogniska i w dodatku, mimo bariery Bidevena, mieliśmy na zmianę warty. Miałam nadzieję, że podczas postojów będę mogła odespać zmęczenie. Ale jakże miałam się zdziwić…
Na początku podróż mijała bez przeszkód. Jechaliśmy bez przerwy aż do południa. I właśnie w tedy, gdy zatrzymywaliśmy się na kolejnym szczycie, mag wskazał mi dym unoszący się nad wzgórzami, z miejsca, gdzie powinna się znajdować kolejna wieś, w której mieliśmy na początku nocować.
- Skąd wiedziałeś?- spytałam poirytowana i coraz bardziej zdenerwowana.- I czemu mi nie powiedziałeś?
- Nie chciałem cię martwić.- objął mnie.- Nie gniewaj się na mnie, proszę.
- Mogłeś uprzedzić.- szepnęłam.
- Gdybym to zrobił, nie chciałabyś nocować tak blisko, a musieliśmy odpocząć… przed dniem dzisiejszym.
- Nie możemy się dzisiaj zatrzymywać?- spytałam zrozpaczona.
- Niestety. Wiem, że jesteś zmęczona… przepraszam cię.
- Dam radę.- wtuliłam się w jego wielkie ciało.
- Jeśli się nam uda, to dzisiaj dotrzemy do lasu. Tam będzie bezpieczniej.
Chciałam w to wierzyć. Bałam się, że nie uda nam się i wilkołaki zwęszą nasz trop i ruszą za nami. Czy w tedy byśmy uciekli? Owszem, konie były szybkie, ale też już lekko zmęczone. Nie wiedziałam, z jakim tempem poruszają się wilkołaki. Odegnałam jednak od siebie te nieprzyjemne i straszne myśli. Skupiłam się tylko na tym, jak bardzo chciałam się umyć, zjeść porządnie i położyć się w prawdziwym łóżku. Myślałam również o tym, że bądź, co bądź, jestem też podszkolona w magii ochronnej i uzdrawianiu… obym tylko nie musiała używać moich umiejętności…
Bideven westchnął i z powrotem podeszliśmy do koni.
- Jesteś głodna?- spytał patrząc na mglisty krajobraz.
Zamknęłam oczy. Owszem byłam głodna, ale i tak nic bym nie przełknęła. Zaczynało zbierać mi się na wymioty. Oczywiście nie poinformowałam o tym maga, tylko pokręciłam przecząco głową.
- Chodźmy już.
Wsiedliśmy z powrotem na konie i ruszyliśmy w kierunku drzew. Silny wiatr rozwiewał nasze włosy i grzywy koni, wyciskał łzy z oczu. Starałam się oddychać przez nos, ale i to było trudne. W końcu zakryłam nos i usta wielkim, wełnianym szalem. Zastanawiałam się jak przetrwamy zimę bez ciepłych ubrań. Przecież żadnych nie zabieraliśmy. Wciąż nie mogłam uwierzyć w istnienie wioski elfów. Zapewne byli to po prostu ludzie mieszkający w lesie, z dala od cywilizacji. To tak samo jakby ktoś mi powiedział, że istnieją smoki…
W tym momencie niebo przeciął wielki cień. Skórzaste skrzydła furkotały na wietrze. Pysk gada wyciągnięty był na długiej szyi, w równej linii z tułowiem i ogonem, którego poruszała się tylko końcowa część- jak ster. Stworzenie było barwy ciemnego wina, ale jego łuski migotały niczym klejnoty. Na początku byłam pewna, że mam omamy, ale Bideven uniósł się w siodle i krzycząc coś w nieznanym mi języku, machał do smoka. Bydle na początku nie zauważyło nas i modliłam się, żeby tak pozostało. Jednak bogowie mnie nie wysłuchali. Wielki łeb zwrócił się w naszą stronę i spojrzał prosto na nas. Jego spojrzenie było niesamowite. Oczy koloru rubinów były łagodne, drapieżne, nienawidzące i kochające, zupełnie jakby należały do niemowlęcia, a zarazem do wiekowego starucha. Były to oczy szaleńca, mędrca, zbrodniarza. Oczy, które napawają lękiem i fascynują. Które powoli zaczęły zmieniać się w dwa wiry, prowadzące ku otchłani bez dna…
- Siomha… otwórz oczy. Nie masz się czego obawiać…
Słyszałam nad sobą głos maga. Wiedziałam, że jestem z powrotem na ziemi, jednak bałam się otworzyć oczy i przekonać się, że rzeczywiście tak jest. Bałam się czerwonej otchłani bez dna. Oprócz obecności mego lubego, poczułam również inną obecność… tą straszną pradawną. Ale co najdziwniejsze… ona była w mojej głowie… Otworzyłam oczy i napawałam się stalową barwą chmur na niebie. Zero latających smoków. Odetchnęłam i przestałam przejmować się inną obecnością. Nad sobą dostrzegłam tylko twarz Bidevena. Był tylko on i ja.
- Nareszcie. Bałem się o ciebie.- jego oczy wyrażały smutek i troskę.
- Już wszystko dobrze.- uśmiechnęłam się do niego. – Ten gad na szczęście odleciał…
Moje ostatnie słowo zostało zagłuszone przez straszny ryk. Czułam jak wokół nas trzęsie się ziemia. Skuliłam się i z powrotem zamknęłam oczy.
,, Jeszcze nikt mnie tak nie znieważył!!!”- usłyszałam w mojej głowie i szybko się za nią złapałam. Znów było mi niedobrze.
- PRZESTAŃ!- wrzasnęłam przerażona. O dziwo, wszystko ustało.
Leżałam ciężko dysząc, powstrzymując mdłości. Czułam, że jeszcze się cała trzęsę. Bideven objął mnie mocno i przytulił do siebie. Mówił coś w tym obcym języku, ale nie otrzymywał odpowiedzi. po pewnym czasie znów poczułam, jak coś bada mój umysł. Szybko włączyłam blokadę. Teraz intruz ocierał się umysłem o nią, tak jakby łasił się. Nie dałam za wygraną i wzmocniłam barierę. Obca świadomość zaczęła dobijać się do mnie, świdrując skronie i kark. Znów podniosłam ochronę, ale to coś również mocniej uderzyło. I nagle wszystko ucichło. Już miałam zdjąć barierę, kiedy znienacka coś z impetem w nią uderzyło. Prawie się złamałam. Jednak udało mi się znów wzmocnić ochronę. Teraz intruz drapał w niezniszczalny mur. Ale nie był przy tym wściekły. Wręcz był zadowolony.
,, Jestem Hackon. Podziwiam cię zarozumiała i nędzna istoto. Myślisz, że dasz mi radę? Że ta twoja papierowa osłonka mnie powstrzyma?”- usłyszałam parsknięcie pełne irytacji i rozbawienia. ,, Płytkie stworzenie! Jak miałabyś dać mi radę?! A jednak… twoja bezmyślna siła… ignorancja… i bezsensowny upór… Czym się kierujesz? Cudzym doświadczeniem? Mogę obrócić w pył twoją tarczę! Lecz nie chcę… Bo i po co? Nazwałaś nie gadem…”- teraz parsknięcie wyrażało gniew. Skuliłam się bardziej. Już to, co mówił i w jaki sposób mówił przerażało mnie, ale chciałam, żeby kontynuował, co też uczynił.,, A ty, kim jesteś? Tylko i wyłącznie ssakiem naczelnym, któremu wydaje się, że ewoluował ponad resztę! Ale to tylko mrzonki, jakimi raczą was byty wyższe. To wasze życie jest tylko snem… gdybyście się obudzili, bylibyście ma równi z innymi! Ha!!! Wy nawet nie rozumiecie, że i teraz jesteście równi z innymi zwierzętami! Takimi was stworzyła natura! Nie potraficie zrozumieć prostych praw przetrwania. Tego, że aby przeżyć należy zabijać. Myślicie, że wszystko jest w porządku, kiedy zabijacie sarny i wilki. Ale gdy te ostatnie zabijają waszą trzodę, idziecie je wymordować! Nędzni mordercy lasów! Gór! Nie zasługujecie na szacunek!!!”- już chciałam zapaść się pod ziemię, gdy dodał łagodniej.- Ale nie ty… ty jesteś inna… Witaj na Wyjących Rubieżach, Wicca. To dla mnie zaszczyt.”
Mimowolnie otworzyłam oczy. Wpatrywały się we mnie ogromne, rubinowe oczy. Były piękne i zarazem obrzydliwe. Mdłości i konwulsje ucichły. Wzięłam parę głębszych oddechów. Nie wiedziała czy mam cokolwiek powiedzieć.
- Widzisz? Już nie musisz się bać. To przyjaciel.- szepnął mi do uch Bideven.
Nie odrywając wzroku od olbrzymich oczu, pokiwałam głową.
- Ale i tak napawa mnie lękiem- zwierzyłam się.
Smok przekrzywił łeb, Ni to z zaciekawienia, ni to ze zniecierpliwienia.
- No dalej. Rozmawiaj z nim.- ponaglił mnie ukochany.
- Ja… nie wiem jak…
,, A myślisz dwunożna paskudo, że nie rozumiem waszego języka? Wiem więcej niż wszyscy wasi mędrcy razem wzięci!”
- Wybacz mi… Smoku… ja po prostu jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty…
,, A niby jak mogłabyś spotkać?! Nie ukazujemy się ludziom, bo oni na nas polują. Głupcy! Naprawdę składają nam w ofiarach dziewice…”- smok pokręcił głową. ,, Ale nie przedstawiłem się ci po to byś nazywała mnie smokiem, a ja ciebie człowiekiem… Chyba, że nie nauczono cię dobrego wychowania… CZŁOWIEKU!”
- Mam na imię Siomha…
,, Głupia, pusta dziewczyno! Nikt ci nie mówił, że nie wolno wyjawiać innym swojego prawdziwego imienia?! Nawet nie wiesz, jaką mam teraz nad tobą przewagę!”
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Hekate coś mi o tym mówiła, ale…
- Ja nie mam innego imienia…- powiedziałam przepraszająco. Przy tym olbrzymie czułam się taka nic nieznacząca.- Takie imię nadali mi rodzice i tak się wszystkim przedstawiałam.
,, A więc głupotę odziedziczyłaś po rodzicach… no, wszystko jasne…”
- Nie obrażaj moich rodziców, bo przestanie mnie obchodzić to, kim jesteś i przerobię cię na karmę dla Głębian!!!- poderwałam się na nogi, mimo zawrotów głowy. Teraz moje oczy były mniej więcej na poziomie wielkich oczu.
,, Cofnij to, co żeś powiedziała…”- warknął smok.
- Nie mam zamiaru.- szepnęłam wściekle. Dłonie zacisnęłam w pięści.
,, Bezczelna ignorantko! Nawet nie wiesz, w jakim jesteś niebezpieczeństwie, podając wszystkim prawdziwe imię i jeszcze śmiesz mnie obrażać?!”
- Cofnę me słowa, kiedy i ty cofniesz to, co powiedziałeś.
Smok wpatrywał się we mnie nienawistnym wzrokiem.
,, Dobrze, masz rację. Cofam to, co powiedziałem o twych rodzicach. Nie wolno obrażać tych, którzy dają życie, a już na pewno gdy ci są martwi.”
- Ja też cofam me słowa… Skąd wiesz…
,, Otacza cię aura śmierci.”
- Ale…
,, Dość gadania. Za długo już tu jesteśmy.”
Rubinowe oczy spojrzały na mego mężczyznę. Chyba o czymś rozmawiali. Po chwili Bideven wstał i objął mnie w pasie.
- Hackon zabierze cię do elfiego miasta.- zwrócił się do mnie.
- A ty, a nasze konie?
- Będą ze mną…
- Nie zgadzam się!- wyrwałam się z jego uścisku.- Jadę z tobą.
Nie wiedziałam nawet, kiedy smok się do nas przybliżył. Od jego ciała biło pulsujące ciepło.
- Wybacz mi, ale nie mogę narażać cię na niebezpieczeństwo… to już zostało ustalone…- lekko pchnął mnie w kierunku wielkiego cielska. Ogromna łapa pochwyciła mnie.- Wybacz…- jego błękitne oczy były smutne.
- Nie! Puść mnie! Natychmiast! Słyszysz?!- krzyczałam gdy Hackon posadził mnie ma swoim grzbiecie.
Natychmiast wystartował. Poczułam wstrząs i gdyby nie to, że w ostatniej chwili złapałam się wystającego szpikulca, pęd powietrza, jaki we mnie uderzył, zdmuchnąłby mnie na ziemię. Zrozpaczona pochyliłam się, prawie leżąc na grzbiecie smoka.
,, Ne ruszaj się zbytnio, jeśli chcesz mieć całe uda.”- ostrzegł mnie.
Zamierzałam go posłuchać, bo byłam zbyt sparaliżowana strachem, żeby się poruszyć. Hackon leciał coraz wyżej. Nie czułam zimna powietrza, tylko ciepło smoka. Wiatr plątał mi włosy. Teraz wokół nas widziałam tylko szarą mgłę, jaką stanowiły chmury. Wszędzie obecna była wilgoć. Spojrzałam w dół, ale to, co było pod nami, tak się rozmyło, że widziałam tylko szaro- zieloną plamę, przesuwającą się wraz z nami. Smok leciał bardzo szybko, ale byłam pewna, że jest tak samo pewny siebie, jakiego widzieliśmy po raz pierwszy. Zamknęłam oczy. Byłam taka zmęczona…
,, Powinnaś nadać sobie nowe imię.”- usłyszałam głos w głowie.
- Nie mam pojęcia jakie może być i nie mam siły wymyślać.- powiedziałam cicho, ale smok mnie usłyszał.
,, Może Muirne? Jak ci się podoba?”
- To dobre imię… to bardzo dobre imię…- pamiętam, że tylko to zdążyłam powiedzieć, bo zasnęłam.
Post został pochwalony 0 razy
|
|